środa, 3 września 2008

Dzicz!

Z dumą meldujemy że 4 maluszki na wielickich blachach zostały właśnie zaparkowane przed jurtą na łące pośród mongolskich wzgórz. Na licznikach 9000 przejechanych kilometrów, ekipa jak i samochody trzymają się dobrze!

Okolice Bajkału opuściliśmy w piątek 29.08 kierując się w stronę rosyjskiego miasta Ułan Ude. Dzień na trasie rozpoczął się od pożaru w pomarańczowym maluchu! Po ok. półtoragodzinnej jeździe z kratek ogrzewania buchnął czarny dym i czuć było swąd spalenizny. Po otwarciu pokrywy bagażnika oczom podróżnych ukazały się tańczące obok akumulatora płomyki. Okazało się że wieziona na zapas linka sprzęgła zwarła plus akumulatora z masą i z powodu iskrzenia zapaliła się gumowa wykładzina bagażnika! W ten sposób rozpoczął się nasz „czarny piątek”. Później było już tylko gorzej. Pod koniec dnia, ok. 70 km przed granicą zajechaliśmy na stację benzynową uzupełnić zapas paliwa. 15 minut później pomarańczowy maluch odczuł drastyczny spadek mocy, jechał coraz wolniej, po czym zgasnął a spod pokrywy zaworów unosił się czarny dym. Zmartwieni że pewnie stało się coś złego czekaliśmy na poboczu aż silnik ostygnie. Pierwszym pomysłem było zmienienie filtra paliwa. I słusznie – okazało się że jest w nim sporo wody. W pozostałych trzech samochodach zresztą też! Wszystkie filtry zmienione, pomarańczowy maluszek zaczął jako tako jeździć więc zadecydowaliśmy że gnamy dalej. Wszystkie maluszki jadą strasznie wolno, kiepskie paliwo więc nie ma mocy. Nie minęło pół godziny i znów stajemy. Czerwony maluszek zaczął wydawać dziwne odgłosy. Okazało się że korek wlewu oleju zaginął w akcji. Zakładamy nowy, sprawdzamy stan oleju i ruszamy. Znów nie mija pół godziny i odwiedzamy pobocze. Z klapy silnika czerwonego maluszka unoszą się kłęby dymu, w środku strasznie śmierdzi. Tym razem okazało się że po niedawnym sprawdzaniu oleju bagnet nie został umieszczony w swoim miejscu i silniczek wyrzucił sporo oleju wprost na tłumik. Zatykamy bagnet i jedziemy dalej. Jest głęboka noc, ciemno, zimno, kiepska nawierzchnia. Na granicę dojeżdżamy ok. 24, przejście otwierają dopiero o 9 rano więc śpiąc w autach czekamy na poranną zmianę warty.
Strona rosyjska mija wyjątkowo gładko i szybko, po mongolskiej stronie zaczynają się schody. Nie rozumiemy języka, nie wiemy co do nas mówią i czego chcą. Okazuje się, że pomimo bariery językowej świetnie się dogadujemy, wszyscy są uśmiechnięci i okazują nam sporo życzliwości. Urzędnicy prowadząc nas od okienka do okienka na migi wyjaśniają nam co potrzeba załatwić, jakie pieczątki i na jakich świstkach zgromadzić. Z racji że pieczątek i świstków niezbędnych do przekroczenia granicy jest sporo na przejściu spędzamy prawie pół dnia.
Ok. godziny 14 wszystko mamy załatwione i nasze maluszki mogą wreszcie stanąć na mongolskiej ziemi.

Jadąc do Ułan Bator podziwiamy cudowne widoki. Zielone połacie łąk, pastwisk, wzgórz, pasące się stada krów, jaków, koni – sprawdza się mongolskie przysłowie „żołądek nasycisz, oczu nigdy”.
Ok. godziny 20 dojeżdżamy do stolicy Mongolii gdzie spotykamy się z naszą przyjaciółką Urtą, która będzie nam towarzyszyć w zwiedzaniu miasta i okolic.

Po noclegu w hotelu dzielimy się na dwie grupy, jedna zajmuje się naprawą aut a druga zakupem niezbędnych akcesoriów takich jak kanister czy łyżka do opon. Zakupy się udają, naprawa niestety nie do końca. Auta co prawda jeżdżą, ale kiepskie paliwo im poważnie zaszkodziło, są strasznie słabe, wszelkie regulacje nie przynoszą pożądanych rezultatów. Stwierdzamy, że z tym można jeździć, a jeśli okaże się to bardzo uciążliwe to zajmiemy się tym później. Po pracowitym dniu przychodzi pora na relaks przy kufelku lokalnego piwa produkowanego przez posiadającego Pub w Ułan Bator Niemca.

Następnego dnia przychodzi pora na zwiedzanie miasta. Razem z Urtą i jej rodzicami jedziemy na kopiec braterstwa Mongolii i ZSRR z którego roztacza się widok na całe Ułan Bator. Na kopcu stoi pomnik, który za pomocą kolorowych mozaik pokazuje liczne sceny z wspólnych dokonań obydwu narodów. Poniżej kopca znajduje się pomnik Buddy i pałac ostatniego króla Mongolii. Po zejściu z kopca udajemy się na plac Suhe Bator gdzie czeka na nas umówiona przez naszych przewodników mongolska telewizja! Zainteresował ich fakt przyjazdu do Ułan Bator czterech maluchów i poprosili o wywiad. Pani reporter wypytała nas o nasze pojazdy, o dotychczasowy przebieg wyprawy, o cel, o sponsorów, o to skąd wziął się pomysł itd. Wywiad wyemitowany został w narodowej telewizji tego samego dnia J

Po wywiadzie przyszła kolej na muzeum historii naturalnej. Na trzech piętrach rozmieszczone liczne eksponaty wśród których znaleźć można szkielety dinozaurów, wypchane zwierzęta występujące na terenie kraju, owady, ptaki i inne ciekawostki.

Następnie rodzice Urty zaprosili nas do tradycyjnej mongolskiej restauracji na pyszny obiad. Kelner podał dla każdego płonący tygielek na którym ustawiony był garnuszek z gotującym się wywarem. Następnie cały stół zastawiony został półmiskami z plastrami baraniny, makaronem, orientalnymi warzywami, grzybami, morskimi wodorostami, makaronem i dziesiątkami innych rzeczy których nie potrafimy nazwać. Według własnego uznania każdy z nas za pomocą pałeczek wrzucał po trochę do garnuszka by po krótkiej chwili za pomocą tych samych pałeczek wyjadać ugotowane składniki.

R.L.