czwartek, 28 sierpnia 2008

Bajkalskie Opowieści

28.08.2008 załoga Rajdu Lajkonika dotarła nad Bajkał! Na licznikach mamy już 8tys przejechanych kilometrów i w co tak wielu powątpiewało - wszystkie 16 kół dalej się kręci!!!

22.08 pojawił się pierwszy mróz na Syberii. Noc była wyjątkowo zimna, ale dobrze przygotowana załoga zniosła ją całkiem nieźle. Rano otrzepaliśmy szron z namiotów i grzejąc ręce przy silniku złożyliśmy obóz, poczym ruszyliśmy w trasę. Minęliśmy po drodze miasta Krasnojarsk i Kańsk za którymi rozbiliśmy obóz. Do Irkucka pozostało nam jedynie 800km z tym że za Kańskiem skończył się asfalt! Droga zamieniła się w istny koszmar. Miliony dziur, kolein, tony błota, szutru, pyłu, kurzu i gdzie niegdzie strzępy asfaltu. Średnia prędkość spadła do 20km/h i liczący ok. 400km odcinek pokonywaliśmy niemal 2 dni – droga krajowa M53 jedyna jaką można dotrzeć do Irkucka! Z drugiej strony mijały nas setki aut z kierownicą po prawej stronie. Tak jak my z Niemiec, tak Rosjanie z Japonii masowo importują auta używane w wyjątkowo atrakcyjnych cenach. Zainteresowaliśmy się tymi autami ponieważ każdy jeden był albo grubo oklejony taśmą klejącą i folią albo miał na sobie kilkucentymetrową warstwę szpachli – jak się okazało po rozmowie z jednym „sprowadzaczem” zabiegi te mają na celu ochronę karoserii przed feralnym odcinkiem drogi.

Jedziemy dalej…
Żeby było ciekawiej zatrzymuje nas milicja! A dokładnie zatrzymany został jadący jako ostatni żółty maluch Damiana i Jana. Milicjantowi nie spodobało się że z wychylonej przez boczną szybę kamery Damian filmował rosyjskie krajobrazy. Ale po krótkiej rozmowie wyjaśniającej i oględzinach pojazdu, milicjant postanawia się przejechać cudem techniki jakim jest maluch i zadowolony po kilu rundkach wokół posterunku życzy nam szerokiej drogi.
Na wyżej wspomnianym, ciężkim odcinku drogi krajowej M-53 nie obyło się bez przygód, z pod koła jadącego z naprzeciwka z niemałą prędkością Kamasza wyskoczył kamień wprost na szybę żółtego maluszka. Oprócz sporego huku epizod zakończył się delikatną „pajęczynką” tuż przed oczami kierowcy.

W którymś momencie z powrotem zaczął się asfalt, odetchnęliśmy z ulgą i przyspieszając ruszyliśmy dalej by 26.08 dotrzeć wreszcie do Irkucka. Noc spędziliśmy u Spike’a, poznanego wcześniej przez Internet nauczyciela języka angielskiego, który zgodził się nas przenocować w swoim mieszkaniu. W małym mieszkanku oprócz nas przebywała siostra Spike’a - Natasza, cztery pozbawione sierści koty rasy Sfinks – prawdziwe paskudztwa, oraz buldog francuski, który za każdym razem gdy ktoś zbliżył się do jego miski znajdującej się tuż obok drzwi wejściowych, z furią przystępował do ataku i gryzł po stopach – szczęśliwy kto miał buty! Kolejnego dnia, z porannego letargu wybudziło nas dziwne drżenie. Podłoga w mieszkaniu zaczęła się trząść – z początku myśleliśmy że to od wirującej pralki która prała nasze ubrania, ale w momencie w którym zaczęły się trząść również ściany zaczęliśmy uciekać z budynku. Okazało się że przeżyliśmy właśnie silne trzęsienie ziemi. Epicentrum było nad Bajkałem, z rozmów z ludźmi dowiedzieliśmy się że trzęsienie miało silę 9 stopni w skali Richtera a w Irkucku ok. 6 stopni. Na szczęście trwało bardzo krótko i nie zdążyło wyrządzić zbyt wielu szkód, przynajmniej w okolicach Irkucka.

Od wstrząsów popsuł się pomarańczowy maluszek J Gdy zbieraliśmy się do opuszczania miasta nie chciał odpalić i musieliśmy delikatnie przyspieszyć zapłon. Z racji że nieszczęścia zawsze chodzą parami, to w chwile po wyruszeniu zaczęło się dymić spod tylnej klapy. Okazało się że spod uszczelki pokrywy zaworów zaczął wyciekać olej, który po kontakcie z kolektorem i rurą wydechową powodował ciemne obłoki dymu. Zmieniamy uszczelkę i maluch jak nowy może jechać dalej.

Kolejną noc i cały następny dzień spędzamy nad Bajkałem, który swoimi rozmiarami przypomina bardziej morze niż jezioro, i oddając się tak długo wyczekanemu relaksowi kontemplujemy piękno bajkalskiej przyrody.

Od ostatniej kąpieli co po niektórych członków załogi w Wołgogradzie minęło już trochę czasu więc pomimo tego że woda w jeziorze ma temperaturę zaledwie 5 stopni postanawiamy się nieco odświeżyć by mongolscy celnicy w obawie przed ryzykiem skażenia nie zabronili nam wjechać do ich pięknego kraju

Kolejna relacja zostanie wysłana z Ułan Bator J

Do usłyszenia!

Tekst RL

środa, 27 sierpnia 2008

Maluchy na Syberii

SGBW z dumą donosi że Rajd Lajkonika znajduje się już za Nowosybirskiem.

Syberia przywitała nas zmianą krajobrazu i klimatu. Jest chłodno. Temperatura w dzień nie przekracza 15 stopni, noce są zimne. Grzane nad ogniskiem piwo z miodem i ciepły śpiwór pozwalają jednak przetrwać.
Przed Uralem, podczas pokonywania stepu często zdarzały się długie odcinki drzew – dwóch, trzech rzędów – z reguły brzozy, posadzonych po obu stronach jezdni, pewnie po to aby ciekawskie oko przemierzającego tą trasę podróżnego nie mogło ujrzeć zbyt wiele. Teraz jedziemy wzdłuż prawdziwych lasów rozciągających się na olbrzymich połaciach. Ukształtowanie terenu nie zmieniło się, wciąż jest płasko i równinnie, zmieniła się jedynie roślinność. Zielone trawy, łąki, pastwiska, jeziorka, rzeki, lasy i liczne wioski skupione wokół dawnych kołchozów i sowchozów. W jednej z takich wiosek zatrzymaliśmy się na chwile żeby kupić i zjeść śniadanie. Przed największym we wsi budynkiem znajdowały się stolik z blatem z postrzępionej dykty i rozchwierutane ławeczki. Idealne miejsce na piknik. Budynek okazał się być tutejszym domem kultury gdzie trwały właśnie przygotowania do wesela. Ofiarowaliśmy młodej parze sól z Wieliczki i ruszyliśmy dalej.

20.08 znów cały dzień spędzamy przy autach. Znajdujemy przydrożny najazd za 50 rubli i korzystamy do woli. W czerwonym maluchu pojawiły się dziwne odgłosy podczas jazdy. Okazało się że blacha osłaniająca silnik tarła o element podwozia, oprócz tego lekko zaczynają stukać zawory. Blachę podgięliśmy a zawory póki co zostawiamy. W białym samochodzie Czusa i Marcina wysiadł synchronizator 3 biegu – niestety nic z tym się nie da zrobić, bieg trzeba wrzucać z uwagą. Pojawił się również luz na łożysku w przednim kole, który został skasowany. W żółtym maluchu Damiana i Jana trzeba było wyregulować sprzęgło i naprawić rozrusznik ponieważ załączał się samoczynnie podczas jazdy. W pomarańczowym wszystko w porządku.

Podczas naprawiania auta zaczepił nas jeden Rosjanin – kierowca karetki. Służbę wojskową odbywał w jednostce w Polsce w latach 70 i pytał jak nam się teraz żyje, czy dalej jest taka straszna bieda. On pamięta jak w Polsce niczego nie było, jak ludziom strasznie źle się żyło i że przetrwaliśmy ciężkie czasy jedynie dzięki pomocy jaką świadczył nam Związek Radziecki. Pamięta jak oni (ZSRR) zaopatrywali nasze sklepy, jak dostarczali nam niezbędne do życia produkty, świadczyli nam pomoc materialną i ogólnie jak wiele Rosji my Polacy zawdzięczamy. Najbardziej przerażające jest to że facet święcie wierzy w to co mówi i aż nie che się myśleć ile jego rodaków ma podobny pogląd na wydarzenia ostatnich 100 lat. Ale nie ma co się dziwić skoro nasz dawny okupant pewnie od najmłodszych lat karmiony był propagandową papką w stylu „kołyszą się łany zboża, wokół jest pełno zieleni, niczego tego byś nie miał gdyby nie towarzysz Lenin”.

Kierując się dalej na wschód, notujemy, obserwujemy i fotografujemy wszystko co inne, dziwne i niecodzienne by już wkrótce zaoferować Państwu kolejna dawkę informacji o przebiegu naszego rajdu.

Do usłyszenia.

Tekst RL

wtorek, 19 sierpnia 2008

Wczoraj Eurpa dziś Azja

Wczoraj Eurpa dziś Azja

Załoga Rajdu Lajkonika przemierzyła już 4500km.

16.08 w sobotę z samego rana wyruszyliśmy w kierunku miasta Ufa. Po krótkim czasie jazdy zatrzymuje nas milicja. Jak się okazuje, jest to jakaś komórka kontroli drogowej. W niewinnie wyglądających czterech maluchach i przy jeszcze bardziej niewinnie wyglądających ośmiu podróżnikach funkcjonariusze przystępują do poszukiwania narkotyków! Z początku zapytali: „marihuana? Haszysz? LSD?”, odpowiedzieliśmy „nie, nie, nie trzeba, papieros wystarczy.” Chwile pożartowaliśmy i zaczęła się prawdziwa kontrola. Milicjanci kazali nam opróżnić kieszenie, porozglądali się po zakamarkach maluszków, wypytali o wszystko szczegółowo, cała akcja przebiegała w sympatycznej atmosferze bez żadnych problemów. Na koniec kontroli policmajster wskazał na Jana i kazał mu iść za sobą do budki. Trochę nas to zmartwiło, od razu pomyśleliśmy że niezwykle przedsiębiorczy funkcjonariusze rosyjskiej służby drogowej znów wymyślą sobie jakiś niebanalny pretekst żeby dostać parę dolarów. Jakież było nasze zdziwienie gdy Jano po krótkiej chwili wrócił uśmiechnięty z otrzymanym od milicjantów, polskim „żurnalem[1]” pod pachą. Rozradowani jedziemy dalej.

Mijamy Ufę i lecimy dalej na wschód.

Z sennego pokonywania niezmierzonej liczby kilometrów wybudził nas kolejny patrol milicji, który zatrzymał mnie jadącego 68 km/h przy ograniczeniu do 50. No to ładnie! Policjant zaczął coś do mnie szybko mówić w swoim rodzimym języku, na co ja odparłem „nie poniemajem”. On poprzez skrzyżowanie palców u obu rąk pokazał mi więzienną kratę i powiedział „tam wsio budziesz poniemajał”. Ale po krótkiej rozmowie na migi, standardowym wierszyku o biednych studentach i co najciekawsze wręczeniu mu otrzymanego wcześniej żurnalu pozwolił mi jechać. Dziwne mają zwyczaje ci milicjanci w Rosji! Wystarczyło przecież poprosić żebyśmy podali żurnal kolegom z za Ufy :P

Dalsza cześć trasy tego dnia przebiegła spokojnie i bez przygód.

Po niezwykle odprężającym noclegu na luksusowej łące u skraju lasu i pożywnym śniadaniu w postaci chleba, dżemu i tego kto co znalazł w swoim maluchu ruszyliśmy w stronę Czelabińska. Droga wiedzie przez Ural. Malowniczo wijąca się wstęga asfaltu, licznymi serpentynami opadająca i wznosząca się to w górę to w dół po zielonych krajobrazach przypominających Beskidy tyle że 100 razy większe jest dla nas nie lada urozmaiceniem po nużącej jeździe przez step. Maluszki całkiem nieźle radzą sobie w górzystym terenie i dzielnie pokonują kolejne podjazdy. Pomimo tego jedzie się nie zbyt dobrze ponieważ droga jest dosyć wąska, jeździ nią masa tirów i często trzeba jechać 20 km/h przez długi czas zanim nadarzy się okazja do wyprzedzenia. Na wieczór udaje nam się jednak dojechać do Czelabińska, gdzie robimy małe zakupy na kolacje. Na parkingu przed sklepem w Czelabińsku jak zresztą w każdej innej miejscowości po drodze maluchy wywołują spore zainteresowanie. Ludzie zatrzymują się, oglądają, robią sobie zdjęcia, rozmawiają z nami. W zasadzie każda rozmowa zaczyna się tak samo: „co to za maszyna?”. Aż dziwne że ktoś może nie wiedzieć co to jest maluch! Potem seria pytań, skąd jesteście? gdzie jedziecie? po co tam jedziecie? jaki jest cel waszej podróży? I życzą nam wszystkiego dobrego.


Na noc zajeżdżamy pod jezioro za Czelabińskiem i rozbijamy obóz.

Rano budzi nas seria potężnych eksplozji. Jak się okazuje okoliczni rybacy wyruszyli na połów i za pomocą dynamitu wykonują swoją robotę. Śniadanko i znów w trasę. Tego dnia podróż przebiegła spokojnie, bez niespodzianek. Mieliśmy krótki postój w mieście Kurgan, gdzie uzupełniliśmy ekwipunek i cały czas kierując się na Omsk mknęliśmy aż do późnego wieczora.

Kilka refleksji na temat dróg w Rosji. Póki co miłe zaskoczenie. Wszyscy nas straszyli i opowiadali straszne historie na temat stanu rosyjskich nawieżchni. Te po których my suniemy są całkiem znośne i niczym nie odbiegają od polskich standardów.

Policja. O pazerności i skorumpowaniu rosyjskiej drogówki krążą legendy. Dużo o tym słyszeliśmy, czytaliśmy i baliśmy się że pewnie spora cześć naszych pieniędzy trafi w ich ręce. Póki co nic z tego się nie potwierdziło. Jeśli nas zatrzymuje jakiś patrol to głównie z ciekawości co to za auta i dokąd jadą. A nawet jeśli przydarzy się małe wykroczenie to jak widać można się obejść również bez płacenia ;)


Do usłyszenia z dalszych etapów

Załoga Rajdu Lajkonika


Tekst RL



[1] Tak milicjanci określają pisemka dla dorosłych

Już 3000km...

Panie i Panowie, załoga Rajdu Lajkonika pokonała już 3000 km! Zacznijmy od miejsca w którym skończyliśmy ostatnią relację – od przyjazdu do miasta Wołgograd.
Po noclegu w mieszkaniu naszego gospodarza Siergieja, wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Pierwszym punktem było muzeum bitwy o Stalingrad. Jest to sporych rozmiarów gmach zlokalizowany u wybrzeży Wołgi. Zwiedzanie wzbudza mieszane uczucia. Z jednej strony imponujące zbiory broni i urządzeń wojskowych rozmieszone w przypominających labirynt korytarzach, wprawiają w osłupienie i skłaniają do refleksji na temat rozmiaru prowadzonych w tamtych czasach działań wojennych i związanych z nimi przemysłem oraz logistyką. Z drugiej strony mamy liczne rekonstrukcje działań na froncie okalającym miasto i widzimy mordujących się nawzajem ludzi. Zamysłem budowy muzeum była zapewne chęć gloryfikacji bohaterów poległych w obronie ojczyzny i miasta oraz propagandowe uwypuklenie potęgi i zasług Związku Radzieckiego.
W moim odczuciu jest to nic więcej jak tylko dobitne ukazanie ludzkiego okrucieństwa, chciwości i idiotyzmu jakim jest wojna. Miliony ludzi którzy się nie znają, którzy nie wiele o sobie wiedzą są sterowani i oszukiwani w celu walki, zabijania i produkcji coraz to nowszych karabinów. Nie ma znaczenia która to wojna i o co jest toczona, bo zjawisko wojny towarzyszy człowiekowi odkąd tylko zaczął stąpać po ziemi i zawsze ma podobne przyczyny. Jak to ujął jeden przykurczony staruszek obsługujący nas na stacji benzynowej przed Wołgogradem – polityka to tam wysoko na górze, a my żyjemy tu na dole – i życzył nam wszystkiego dobrego.

Po opuszczeniu muzeum spacerowym krokiem poszliśmy wzdłuż prospektu biegnącego równolegle do Wołgi i oczom naszym ukazał się największy jaki widzieliśmy pomnik Lenina. Pomimo upływających lat drań dobrze się trzyma i swoim rozmiarem robi wrażenie na przechodniach. Gołębie i tak wiedzą swoje, my zatrzymaliśmy się na króciutko parę fotek i idziemy dalej. Wałęsając się powoli po mieście dotarliśmy do mieszkania Siergieja i tam po krótkim odpoczynku udaliśmy się jego autem na dalsze zwiedzanie. Swoim Land Cruiserem Siergiej najpierw zabrał nas pod Kurhan Mamaja. Jest to kopiec, najwyższy punkt Wołgogradu, który odegrał strategiczne znaczenie podczas bitwy. Na kopcu znajduje się monumentalny pomnik Mateczki Rosji – jest to gigantycznych rozmiarów statua kobiety trzymającej w ręku miecz i stojąca w pozycji wzywającej do walki. W pobliżu kurhanu znajduje się okrągły budynek z płonącym w środku wiecznym ogniem, na ścianach wypisane w kolumnach dziesiątki tysięcy nazwisk ofiar bitwy. Całość znajduje się w przepięknym parku, pełnym zieleni i alejek z bujną roślinnością.
Dalej nasz przewodnik zawiózł nas do lokalnego browaru gdzie mogliśmy popróbować dwóch gatunków miejscowego piwka. Całkiem niezłe ;)
Kolejny punkt zwiedzania to godzinna wycieczka barką wzdłuż Wołgi, podczas której mieliśmy przyjemność podziwiać miasto nocą. Na tym zakończyliśmy zwiedzanie dawnego Stalingradu i udaliśmy się na kolejny nocleg u Siergieja.

Kolejnego dnia ok. 10 rano wyruszamy w kierunku Samary. Cały dzień upływa na przemierzaniu trasy, maluszki bez zarzutu pokonują kilometry po rozgrzanym do niemożliwości asfalcie. Drogi w Rosji nie są wcale takie złe, przynajmniej na razie, ponoć za Uralem ma być gorzej. Podziw wzbudza w nas krajobraz przesuwający się za szybami naszych samochodów. Szosa prosta jak okiem sięgnął, a po czterech stronach świata, aż po horyzont rozciąga się step. Niecodzienny widok. Przez otwarte okna bucha rozżarzone powietrze, po kilku godzinach jazdy przyprawiające o ból głowy. Ukojenie przynosi dopiero chłodna noc spędzona za Saratowem na stepie pod rozgwieżdżonym niebem.

Kolejnego dnia ruszmy na trasę ok. 7 rano. W maluszku Damiana i Jana pojawił się problem ze skrzynią biegów. Przestał działać drugi i wsteczny bieg. Z racji że bez tego da się jechać postanowiliśmy podjąć działania naprawcze dopiero jak znajdziemy jakiś najazd dla samochodu. Takowy trafił się nam w miejscowości Swizań (jest to zapis fonetyczny tego co powiedział nam jeden mieszkaniec, niestety żaden z nas nie potrafi rozszyfrować zapisu tej nazwy w cyrylicy). Po zaglądnięciu pod spód auta okazało się że odpadła śruba mocująca skrzynię biegów do podwozia i to było przyczyną nie działania dwóch biegów. Fiat Made by Damian J. Przy okazji skontrolowaliśmy poziom oleju w skrzyni, okazało się że jest niski. Wsiedliśmy w jednego maluszka i ruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu oleju. Przypadek zaprowadził nas wprost pod drzwi salonu samochodowego Aleksandra. Aleksandr, jak nam się przedstawił elegancko wyglądający biznesman, bardzo się ucieszył na widok malucha i Polaków gdyż ma przyjaciela w Szczecinie a w Polsce robił interesy. Załatwił nam parę litrów oleju prosto z beczki, o zapłacie nawet nie chciał słyszeć. Wymieniliśmy z nim kilka zdań i wróciliśmy do zaimprowizowanego przy drodze warsztatu. Ja zmieniałem olej w skrzyni żółtego maluszka, a Marcin przeprowadził mały remont gaźnika w czerwonym, ponieważ trochę z niego ciekło i samochód palił ponad 7 litrów na 100 kilometrów, co przy wyniku poniżej 6 litrów pozostałych trzech jest dość znaczącą różnicą. Po skończeniu zabawy z żółtym maluchem, stwierdziliśmy że skoro już mamy najazd do dyspozycji to zaglądniemy co dzieje się pod pozostałymi samochodami. Była to całkiem słuszna decyzja gdyż w białym maluchu okazało się że przetarły się mieszki osłaniające przeguby napędowe, przez pęknięcie uciekał smar i dostawały się piasek, pył, woda i inne zanieczyszczenia mogące doprowadzić do zatarcia się przegubów[1]
W chwili gdy zorientowaliśmy się że zabrane przez nas mieszki na zapas nie pasują, naszym oczom ukazał się poznany niedawno Aleksandr. Zaparkował swoją terenową furę obok naszego najazdu, rozeznał się w sytuacji, zaprosił mnie i Czusa na pokład swojej maszyny i ruszyliśmy razem w poszukiwaniu mieszków. Niestety okazało się że rosyjska myśl techniczna znacznie odbiega od polskiej i nie udało nam się znaleźć nic podobnego. Ale jak to w maluchu – gdy brakuje części zamiennych pomocna okazuje się taśma klejąca. W czasie gdy my z Aleksandrem jeździliśmy po mieście w akompaniamencie puszczanych przez niego Rolling Stones’ów i Ozzy Osbourne’a chłopaki zrobiły fachową regenerację mieszków i maluch był gotowy do drogi. Na końcu pomarańczowy maluszek – mój i Marty, z nieukrywaną dumą przyznaje – nic do zarzucenia.

Na podjeździe spędziliśmy prawie cały dzień, pod wieczór opuściliśmy miasto w poszukiwaniu noclegu na łonie natury.


RL
[1] wtajemniczonym w tematykę maluchową przypomnieć pragnę że nie mamy tradycyjnych zabieraków i przegubów elastycznych, ale specjalne, wzmocnione przeguby typu Triod które wymagają dobrego smarowania.

Ukraina

09-08-2008 do 11-08-2008 09:10UTM
Po krótkim dosłownie przejazdowym zwiedzaniu Kijowa pomknęliśmy dale – kierunek Harków. Za Kijowem jechaliśmy prawdziwą autostradą jakiej u nas nie uświadczy… 4pasy w jednym kierunku, świetlne tablice informacyjne, niemal jak w Niemczech – były tylko 2 różnice: ograniczanie prędkości do 130km/h i koniec autostrady po kilkudziesięciu kilometrach :(
O zmroku znaleźliśmy zaciszne miejsce obok drogi (50.303348°N 31.245057ºE) i przy reflektorach i ognisku rozbiliśmy obozowisko.

O świcie ruszyliśmy dalej na wschód.
Po kilku kilometrach Biały maluch postanowił wymienić sprężyny tylnego zawieszenia, by nie trzeć na każdej koleinie o asfalt – chłopcy zabrali nieco za dużo żelastwa.. jakieś klucze i części zamienne, na co im to? Nie wiem przecież Maluchy się nie psują!
W czasie całej operacji która odbywała się na stacji paliw wzbudzaliśmy ogromne zainteresowanie panów z obsługi, efektem czego była którka rozmowa i obowiązkowe wypicie z nimi 3x50ml ichniejszego trunku ;) oraz krótki prysznic pod wężem ogrodowym.

Stanowczo mniej polskich TIR-ów jest za Kijowem, już ciężej nam się dopytać o patrole milicji, ale póki co jedziemy bez kolejnego „mandatu”…

Jedziemy jak najdalej – tak postanowiliśmy i przemykając wieczorem przez Harków, gdzie ludzie machali i trąbiąc pozdrawiali nas robiąc zdjęcia, zapędziliśmy się prawie pod granice z Rosją (jakieś 40km przed). Po całonocnej jeździe zrobiliśmy „obozowisko” koło pomnika ofiar z 1919 roku. Przespaliśmy kilka godzin w śpiworach pod gołym niebem i około południa tutejszego szasu wystartowaliśmy na biurokratyczne potyczki przy przekraczaniu granicy.

Podsumowując poranek dodam że była jeszcze wymiana uszczelki gaźnika w czerwonym bolidzie, a żółtemu powyżej 75km/h dzwoni cosik w silniku… ale my nadal nieustraszenie mkniemy przed siebie :)

Pierwsza relacja

12.08.2008 późny wieczór - dotarliśmy do Wołgogradu!!! Maluszki spisują się świetnie, załoga również.

Ale przejdźmy może do początku naszej opowieści.

Z powodu długiego czasu dogrywania różnych spraw technicznych i organizacyjnych dwie ekipy Rafał i Marta w pomarańczowym maluszku oraz Dorota i Wrotek w czerwonym opuściły Wieliczkę 06.08.208 a dwie kolejne czyli Czus i Marcin w białym bolidzie oraz Damian i Jano w żółtym dzień później. W pomarańczowym maluchu po przejechaniu ok. 50 km od Wieliczki strzeliła guma. Jako że nie mieliśmy ze sobą lewarka do podniesienia auta, zatrzymaliśmy przejeżdżający samochód, kierowca pożyczył nam podnośnik i cala sprawa potrwała 20 minut – dobry znak - żeby później szło równie dobrze! Kolejny dzień spędziliśmy w domu Marty w Nowosielcu koło Niska czekając na resztę ekipy, załatwiając ostatnie sprawy i oddając się pełnemu relaksowi w uroczej scenerii podkarpackich lasów. 08.08 ruszyliśmy w końcu na wschód! Na przejściu w Medyce stanęliśmy ok. 8:30 rano by cztery godzinki później wjechać swobodnie na terytorium Ukrainy. Po dosłownie 20 minutach jazdy pomarańczowego maluszka zatrzymał pan policjant i poinformował kierującego nim Rafała że poruszał się z prędkością 60km/h po terenie z ograniczeniem do 30. W podzięce za udzielenie tak cennej informacji przyjął dar z Polski w wysokości 20USD i powiedział żeby do Lwowa już się nie przejmować jego kolegami po fachu. Reszta dnia upłynęła pod znakiem nadrabiania straconego czasu i pokonywania trasy. Minęliśmy Lwów, i kierując się w stronę Kijowa jechaliśmy dopóki nie zastał nas zmrok. Pierwszy obóz rozbiliśmy w przypadkowo odkrytym w lesie nieopodal szosy ośrodku wczasowym dla ukraińskich dzieci. Zapaliliśmy ognisko i dzieliliśmy się refleksjami na temat przeżytego dnia.

Przede wszystkim wszyscy zgadzamy się co do jednego – większość ukraińskich kierowców powinna dostać medal za odwagę. Załatwiając sprawy niezwykle ważne dla życia społecznego oraz ekonomicznego kraju takie jak codzienny dojazd do pracy, na spotkanie z rodziną czy do pobliskiego „magazynu” po zakup flaszki niejednokrotnie narażając życie swoje oraz współużytkowników drogi, wyprzedzając na trzeciego środkiem drogi, poboczem, na łuku, pod górę, na podwójnej ciągłej, z racji niezwykłej oszczędności i gospodarności oczywiście wszystko to bez świateł – nawet po zmroku, działają dla wspólnego dobra narodu pchając gospodarkę każdego dnia naprzód. Ci bohaterowie powinni zostać jakoś odznaczeni… najodważniejsi z nich mają już swoje ordery w postaci stojących przy drogach krzyży.

Drugie spostrzeżenie jest takie że Ukraina faktycznie przygotowuje się do mistrzostw 2012. Powstają nowe drogi, remontowane są stare odcinki generalnie coś się dzieje. Podobnie jak nasi drogowcy na 2112 powinni się wyrobić.

Kolejnego dnia wstaliśmy skoro świt, zatarliśmy ślady naszej nocnej obecności w ośrodku i w towarzystwie siąpiącego deszczu wyruszyliśmy w dalszą trasę. Dzień na drodze zaczął się od spotkania z jak to mówią koledzy z sieci CB - „miśkami”. Tym razem stróżowi prawa nie spodobało się że na liczącym 5 kilometrów prostym odcinku drogi, czerwony maluch prowadzony przez Wrotka nie zatrzymał się przed znajdującymi się na środku tego odcinka pasami dla pieszych. Według niego powinien stanąć, popatrzyć czy nikt nie idzie i dopiero ruszyć dalej – no cóż, co kraj to obyczaj. Za tą krótką lekcję kultury na ukraińskich drogach zapłaciliśmy skromną opłatę w wysokości 10USD i 20 hrywien.

Ciekawostką jest to że mijani po drodze polscy kierowcy widząc jadące w szpalerze 4 maluchy mówią „o to pewnie te co do Mongolii jadą” i życzą nam szerokiej drogi ;)


O godzinie 16 wjechaliśmy do Kijowa, zrobiliśmy króciutki objazd miasta, kilka fotek i lecimy dalej na Charków. Nocleg w przydrożnym lesie, pyszna kolacja w postaci kaszy i mięsa ugotowanych nad ogniskiem.

Pobudka, śniadanie i znów na trasie. Na 1060 kilometrze od startu pierwsza akcja z majsterkowaniem przy maluchach. Biały maluch Czusa i Marcina nie podołał kilogramom załadowanym na pokład i zadecydowaliśmy że trzeba założyć nowe sprężyny zawieszenia. Po zmianie znaczna poprawa, jedziemy dalej, lecz po kilku kilometrach okazuje się że w maluchu Wrotka i Doroty wystąpił problem z paliwem i należy zmienić uszczelki w gaźniku.

Wszystkie maluchy gotowe, jedziemy dalej! Na noc dojeżdżamy do Charkowa, robimy karkołomny POM /powolny objazd miasta/ pomiędzy tysiącem wysepek, dziur, kolein, krawężników i innych niebezpieczeństw czyhających aby znienacka uszkodzić nasze maluszki i wyjeżdżamy na obwodnice miasta kierując się dalej na wschód. Nocleg zorganizowaliśmy sobie o 3 nad ranem przy pomniku obrońców Lugańska, śpimy 6 godzin i kierujemy się na przejście pomiędzy Ukrainą i Rosją za miejscowością Krasnodon. Na miejscu jesteśmy o 11:40, ukraiński celnik dziwi się że w paszporcie mamy tylko jedną pieczątkę – potwierdzającą nasz wjazd do Ukrainy a nie mamy pieczątki potwierdzającej nasz wyjazd – czysty absurd, przecież taką pieczątkę powinien wbić nam właśnie on! Ale nie, dla niego to problem, on takiej pieczątki wbić nie może, każe nam jechać po nią na inne przejście (300km z miejsca w którym się znajdujemy) i mówi że może tam nam ją wbiją, no chyba że damy mu po 50 $ od auta to wtedy „no problem”. Długa pertraktacja z celnikiem i telefon do konsulatu w Charkowie załatwił sprawę i jednak opuściliśmy terytorium Ukrainy za darmo.
No nie tak do końca za darmo bo na kolejnej bramce mieliśmy do wyboru całkowite rozpakowanie maluchów i sprawdzanie bagaży albo małą opłatę dla służbistów którzy w zamian przymkną oko i pozwolą nam jechać dalej. Tym razem 10 $ i bryłka soli z Wieliczki załatwiły sprawę.

Teraz Rosja. Szok. Dzicz.

Rosyjscy celnicy kazali nam wypakować dosłownie wszystko z maluchów które każdy z nas pakował po 2 dni, a teraz mamy 30 minut na ich rozpakowanie i ponowne zapakowanie. Najdziwniejsze jest to, że całej akcji towarzyszył uśmiech, serdeczność i zarówno nas jak i rosyjskich celników nie opuszczało poczucie humoru – oni musieli zrobić swoje – my swoje.

20 metrów za szlabanem mateczka Rosja przywitała nas najlepiej jak tylko można to sobie wyobrazić. Miejscowe chłopaki, wożące się „wypasioną” Ładą Samarą z neonami, halogenami i milionem watów mocy muzycznej kazali nam jechać za sobą, pokazali nam gdzie bankomat, gdzie sklep, wszystko to w akompaniamencie rosyjskiego punk-rocka i szampana lejącego się strumieniami który symbolizował radość ze spotkania z bratnim narodem Polaków. Chłopaki wywieźli nas za miasto, nakupili nam piwa, precelków i innych niezbędnych do przeżycia w Rosji artykułów. Zatrzymaliśmy się na poboczu, wyszliśmy z aut, Rosjanie kazali nam powąchać powietrze aby poczuć zapach stepu. Niesamowite wrażenie!

Rano, po noclegu na stepie, ruszyliśmy w kierunku Wołgogradu. Po drodze Damian naprawił koło które przebił kilkaset kilometrów wcześniej. Ok. 70 km przed Wołgogradem znaleźliśmy miejscówkę nad Donem gdzie mogliśmy się wykąpać, umyć i odprężyć.

Nagle przydarzyła nam się mała tragedia. Wrotkowi odnowiła się kontuzja po wypadku w Polsce i podczas kąpieli wypadł mu bark! Wezwaliśmy karetkę, przyjechali w miarę szybko, dali mu dwa zastrzyki ze strzykawki trochę większej niż flaszka którą przed akcją wypił sanitariusz. Wyposażenie karetki stanowiło: nosze, używane prześcieradło, metalowa skrzynka służąca za apteczkę, dwa kanistry na paliwo, saperka i przyspawany do podłogi taboret na którym siedziała pielęgniarka.
Sala przyjęć w szpitalu wyglądała następująco: wszystkie pomieszczenia oddzielone były kotarami, kroplówka do której podłączeni byli inni pensjonariusze kliniki wykonane były ze słoików, przyrządy chirurgiczne wisiały na ścianie niczym klucze w zakładzie mechanicznym.

Żal nam jedynie lekarzy i pielęgniarek którym przyszło pracować w takich warunkach. Wspaniali ludzie, uśmiechnięci, gotowi do pomocy, nie zadając zbędnych pytań naprawili Wrotka całkowicie za darmo i mogliśmy ruszyć dalej.


Na wieczór dojechaliśmy do Wołgogradu, skontaktowaliśmy się z poznanym przez internet Siergiejem i udaliśmy się na nocleg do jego apartamentu w samym sercu dawnego Stalingradu.



Do usłyszenia z kolejnych etapów.
Załoga Rajdu Lajkonika


Tekst RL